Prawdziwego narciarza pozatrasowego poznać można nie wówczas, gdy mknie z klasą w śniegu jak marzenie, ale po tym, że bez żadnego potknięcia pokonuje łamliwe szrenie, zalodzone stromizny i z gracją rozprawia się z wiosenną breją.
W pięknym, przesypującym się przez palce puchu albo w wiosennych firnach wszystko jest proste. Skręty same się wykonują, a roześmiany od ucha do ucha właściciel bezbłędnie mknących desek może oddać się czystej radości. Tylko…ile razy w sezonie udało Wam się tak zjechać?
Dlatego wychodząc od podstawowego szkolenia na stoku, przechodzimy przez kolejne etapy coraz bardziej skomplikowanych ewolucji, aż do szkolenia w terenie. Warto na początek obalić jeden mit – nie ma dwóch technik jazdy: na stoku i poza trasą. „Kurs freeride’owy” brzmi może dumnie i kusząco, ale – ku rozczarowaniu niektórych – nie ma mowy o skutecznej i pewnej jeździe w terenie bez solidnego przygotowania na stoku. Z drugiej strony, nie ma też szans w terenie narciarz, który trenuje wyłącznie na przygotowanym sztruksiku.
Szkolenie na stoku i poza nim to wzajemnie uzupełniający się proces, a baza jest jedna – stabilna, czujna sylwetka narciarza, wyczucie pracy ciała, która przekłada się na odciążanie i dociążanie nart, a przez to sterowanie nimi w każdym, nawet najbardziej wymagającym terenie. Nie ma się co obrażać na stokowe ewolucje, kiedy już pewnego pięknego dnia zostajesz freeriderem.
Standardowy program nauczania narciarstwa zjazdowego z przejściem od skrętów kątowych do jazdy ślizgowej, aż po skręty cięte, to wszystko solidna baza do treningu w terenie. Mało tego – ewolucje, które już dawno są dla nas „za łatwe” (jak np. skręt z poszerzenia kątowego) potrafią skutecznie uratować tyłek (i kolana!) w problematycznych warunkach śniegowych.
Celem nie jest jednak przygotowanie narciarzy perfekcyjnych na stoku. Dlatego szkoląc na „boisku” (w oppenheimowskiej nomenklaturze) ważne jest, aby wybrać te elementy, które są nam potrzebne w terenie i do nich dostosować narciarski trening. Nie potrzebujemy perfekcyjnego cięcia na krawędziach (na nartach skiturowych to i tak często fikcja), ale i tak do bólu (bioder) ćwiczymy ułożenie ciała w układzie dośrodkowym, bo tylko w ten sposób można zapanować później nad nartami na stromym, oblodzonym zboczu.
Nie chodzi o to, aby opanować książkowy śmig, ale dynamiczna praca góra-dół oraz rotacja stóp jest podstawą, by czuć się pewnie w stromym terenie – jadąc obskokiem z jednym kijkiem, dwoma, czy wreszcie w wersji najbardziej asekuracyjnej – wybijając się z dwóch a skręt zaczynając od poszerzenia kątowego.
Szkolenia narciarskie ukierunkowane na późniejszą jazdę poza trasą, w wymagającym terenie, to nie konkurs na najpiękniejszy zjazd. Ładnie na stoku znaczy jednak pewnie i bezpiecznie w terenie. Eliminowanie niepotrzebnych przyruchów, odchyleń sylwetki, rotacji ciała – to wszystko daje poza trasą stabilność, która jest kluczem do sukcesu.