Patrząc na narciarskie plany znajomych i społecznościowe fora, można śmiało powiedzieć, że Gruzja utrzymuje się w czołówce tegorocznych zimowych destynacji. Skiturowo, przywyciągowo albo w wersji backcoutry. Zatem o Gudauri słów parę.
Już Azja, a jeszcze trochę Europa. Gudauri to niesamowity miks. Z jednej strony nowoczesna infrastruktura, porządne wyciągi, dobre (i wcale nietanie) hotele, a z drugiej Kaukaz i mocno już orientalny klimat. Charakterystyczne, kamienne domy (nierzadko opuszczone), porozrzucane po tutejszych zboczach. Wieczorami życie towarzyskie kręci się wokół jedynej w miejscowości stacji benzynowej. Ale wino (w plastikowym kanisterku) można też kupić po drugiej stronie ulicy – z przydrożnego kramu. Do tego takie ciekawostki, jak sznur tirów ciągnący się przez sam środek kurortu.
Pierwsza myśl po przyjeździe: „Ale tu biało!” Krajobraz sporo różni się od alpejskiego. Jesteśmy wysoko, bo na ponad 2000 m n.p.m. i przede wszystkim zdecydowanie powyżej linii drzew. Nic więc tej bieli nie zakłóca. Poza wyższymi szczytami, jak Kazbek, który jest dobrze widoczny z najwyższej stacji ośrodka – Mt. Sadzele na 3279 m n.p.m., wszędzie naokoło śnieżne kopy. Niewiele tu odsłoniętych skalnych zboczy, wszystko równiutko zamalowane na biało. Nic tylko jeździć!
Ośrodek to około 57 km tras zjazdowych, ale absolutnie nie należy się tym sugerować. Przez wyznawców szerokich desek są używane głównie jako dojazdówki do wyciągu. Możliwości zjazdów jest masa. To fajna opcja zwłaszcza dla wygodnych. Nie trzeba się dużo nachodzić, upocić, namęczyć, żeby fajnie pojeździć. Podobnie, jak w Alpach, od stycznia do końca lutego to najlepszy czas, żeby trafić na świeży puch (jakość śniegu i jego regularne dostawy podobno gwarantuje bliskość Morza Czarnego). Od początku marca większość południowych stoków pokrywają wiosenne firny, ale wciąż można fajnie pojeździć, jeśli tylko wie się, gdzie szukać.
Tato ma 29 lat i Gudauri zna jak własną kieszeń. Wyjeżdżając z nim na Mt. Sadzele, śmiejemy się, że z takim imieniem idealnie nadaje się na górskiego guide’a. Pracuje dla agencji założonej przez Ivę Tsiklauriego, przewodnika i ridera w teamie Red Bulla.
Startuje się codziennie bladym świtem, bo już o 9:45 :). Jeśli nie ma się w planie skiturowania, nie ma potrzeby wcześniej, bo wyciągi i tak ruszają o 10:00. Dlaczego, skoro jasno robi się dużo wcześniej? „Who knows!”, Tato wymownie wzrusza ramionami. Mnóstwo wariantów jest w rejonie Mt. Kudebi i Mt. Sadzele, gdzie wyjeżdża się wyciągami (i do nich wraca). Można też się pokusić o długie backcountry i wylądować w innej części wijącej się między górami Gruzińskiej Drogi Wojennej.
Kiedy ruszamy w dół w kierunku wioski Kobi, Tato próbuje włączyć radio. Niestety, padła bateria. „No worries, Georgian style!” – rzuca z szerokim uśmiechem. Faktycznie, wszystko w Gudauri zawiera lekką nutkę chaosu, ale widać, że chłopaki w górach wiedzą, co robią. A poza znajomością samego terenu, najcenniejszą wiedzą jest tutaj to, gdzie dokładnie się wyląduje, czy droga jest akurat otwarta i jak wrócić do Gudauri.
Najwyższy punkt Gruzińskiej Drogi Wojennej to Przełęcz Krzyżowa (2379 m n.p.m.), oznaczona kamiennym krzyżem. Droga prowadzi do jedynego czynnego przejścia granicznego pomiędzy Gruzją i Rosją (stąd kolejki tirów) i… często jest zamykana. Czasem ze względu na zagrożenie lawinowe, czasem złe warunki atmosferyczne, a czasem nikt nie wie czemu. Ważne to mieć odpowiedni cynk, bo inaczej można zaliczyć prawdziwy górski kibel… na poboczu albo dłuuuugi spacer do Gudauri.
Ci, którzy chcą też na nartach pochodzić, ciekawych tur mogą szukać w rejonie Przełęczy Krzyżowej. Fajnym, bardziej wymagającym celem jest Mt. Dedaena. Skiturowy klasyk to wycieczka do Świątyni malowniczo położonej na stokach Lomisis na ok. 2200 m n.p.m. A jak ktoś woli droższe zabawy, to Gudauri jest jednym z topowych miejsc heliskiing. Dzięki takiemu ukształtowaniu terenu da się zaliczyć kilka porządnych zjazdów w jeden dzień (wierzę na słowo, nie próbowałam)! Przy dobrej pogodzie solidne czarne śmigłowce krążą nad Gudauri i krętą wojskową drogą. Ale spokojnie, to znak, że tu się jeździ…
Dojazd: Gudauri jest położone ok. 100 km od Tbilisi. Do Tbilisi najwygodniej dostać się z Polski samolotem. LOT oferuje bezpośrednie połączenie z Warszawy do Tbilisi. Z lotniska do ośrodka narciarskiego dojechać można transferem hotelowym, taksówką albo, w wersji low-budget, marszrutką z dworca w Tbilisi.
Karnety: 6-dniowy karnet to w sezonie niecałe 70 USD. Pojedynczy wyjazd kosztuje 2USD. Plan ośrodka: http://www.gudauri.info/piste_map/#